poniedziałek, 30 czerwca 2014

Od Appalosy (CD Jack`a): Jak kurier, to kurier. Przesyłkę trzeba dostarczyć.



- Bo… - Odparłam. – Moonli kazała wam to przekazać. W nich jest cząstka jej. Powiedziała, ze nie ważne czy to wyrzucicie czy zostawicie, ale ja was proszę – miejcie je.
- D – dobrze. App – paloso? Cz – Czy coś j – jeszcze się sta – ało – o?
- Tak, Moonlight została chyba zabita przez kłusowników. Ale wydawała mi się silna. Może przeżyje? – Łzy zaczęły mi kapać z oczu.
- Appalosa! Twoje łzy! One… To… To kryształy!
- Wiem. Uzbierał się stosik przy Moonlight. Może ci idioci zostawią ją w spokoju i zabiorą tylko te drobiazgi?
- A dlaczego nie wzięłaś jej ze sobą? – Zapytała Rozalia.
- Kazała mi uciekać. Gdybym była Jednorożcem, prawdopodobnie by mi odcieli róg, a gdybym była człowiekiem, mogliby mnie zabić. I Rozalia, ja też jestem ze świata Zero.
- Ale co ma piernik do wiatraka?
- Bo ty mówiłaś, że jesteś ze świata Zero i ja z Moonli się wtedy dziwiłyśmy, a ja w sumie o tym zapomniałam, bo od bardzo dawna tu jestem. Zostałam tu przeniesiona w wieku 4 lat. Oczywiście w ludzkich latach, ale mi jest straszliwie przykro z powodu mojej… Ech… Chyba nawet nie przyjaciółki, ale ja ją tak uznawałam.
- Hy hy hy… Będzie jeden mniej wilk, ale zaraz kolejny się urodzi, więc o co chodzi? Wielka mi strata! I to był sarkazm! – Zły Len wrócił.
- Oj przymknij się głupi, fioletowy kwiatku!!! – Krzyknęłam na niego.
- Skąd kwiatku? – Zdziwiła się Rozalia.
- Jest taki kwiatek – len. - Powiedziałam
- Aa… Żeczywiście.
- A ty jesteś jakimś dziwnym Jednorożcem! Nawet by ci chyba tego roga nie odcieli, bo jest taki króciutki! A ogon, to jakać kulka na jego końcu, i jeszcze ten dziwny kolor! Czym cię w dzieciństwie oblali?
- To kasztanowaty!! – Zmieniłam się w jednorożca. Stanęłam dęba. Tupnęła kilka centmetrów przed jego stopami. Przystawiłam róg do piersi. Zaczął się cofać, a ja nie odstąpiłam. Przewrócił się o kamień, ja się schyliłam. Dotknęłam jego szyji moim rogiem. Nagle usłyszałam:
- Roza – chan! Pomocy! Aaaa! Boję się! – Zaczął płakać. Ja nie podnisłam głowy.
- Appa, nie! – Usłyszałam głos Rozalii. Podniosłam głowę. – Dziękuję. Dziękuję, że go nie uśmierciłaś. – Powiedziała zadyszana. Ja się odsunęłam i zamieniłam w człowieka.
- Masz szczęście, bo bym cię najchętniej ukatrupiła na miejscu. Moonli… Tym razem posunęłam się dalej. Wtedy go nbawet nie dotknęłam.
- Co? – Powiedziała Rozalia.
- Dlaczego ja się awanturuję? Moonlight. Moja przyjaciółka. Znałam ją kilka godzin, ale i tak się z nią zżyłam.
- Mi też jest smutno Appa.
- I mi… Co ja gadam?!
- I wrócił stary kwiatek – Powiedziałyśmy chórem.
- O! Właśnie! Appa, tu jest Jack.
- Sory, ale chyba jesgem ślepa.
- Nie, on tu jest.
- Wieżę ci, ale go nie widzę… Len? Ty go widzisz?
- Tak. Chwilę… - I wlaną mnie w głowę.
- O co chodziło?
- Nie bolało?
- Minimalnie. – Patrzę, a tam jakiś chłopak! – O! To ty Jack?
- Widzisz mnie?
- Noo… Tak.
- To fajnie, ale się trochę ciebie boję.
- Aha? Dlaczego?
- Po tym co teraz zrobiłaś…
- Nie martw się. Postępuję tak tylko z tym idiotą.
- Nie mów do mnie idiota!!!
- Przymknij tą swoją kocią japę.

Len? Jack? Rozalia? Mam nadzieję, że dokończycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz