poniedziałek, 30 czerwca 2014

Od Rozalii

-Czyżbyś we mnie wątpił?-zapytałam.-Teraz jazda!
Konie pognały do przodu jak szalone. Strażnicy dosiedli swoich koni i niestety kilkoro zrównało się z nami. Przywołałam moją kosę i stanęłam na grzbiecie konia.
-Len! Czas się zabawić!
Zrozumiał o co chodzi i jego pazury się wydłużyły. Zrzucaliśmy strażników jeden po drugim. Część z ranami, a część bez. W końcu dotarliśmy do bramy. Strażnicy byli już niedaleko. Jack spowalniał ich jak mógł. Bez namysłu zniszczyłam bramę moją kosą. Nie wiedziałam, że tak potrafię. Byliśmy już dość daleko.
-Len... Na nie powiem co były Ci te klejnoty!
-No, ale... One tak ładnie błyszczały...
-Jak ja mam z tobą wytrzymać?
-Co?! Przecież jestem idealny!
-Nie ważne. Oddasz je?
-Nie.
-Jeśli rozpoznają je w innym mieście, jak już znajdziemy to czego szukamy, będziemy mieć kłopoty...
-To je już wyrzucam... Ale tylko dlatego, że ja tak chcę!
-Dobra. Jedziemy dalej! Następny postój wieczorem!
-Jasne.
Jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy przez następne 5-6 godzin. W końcu stanęliśmy. Przywiązałam konie do drzewa.
-Dobra możemy odpocząć. Napoje i nakarmię konie.
Poszłam to zrobić. Kiedy wróciłam -ku mojemu zdziwieniu- wszystko było gotowe.
-Len to twoja sprawka?
-Nie, to ten koleś, Jack
-Ach, dzięki Jack. Bardzo mi pomogłeś.
-Miałem Cię o coś spytać.
-Tak? O co?
-Może, chcesz pogadać?
-No... Jasne!

Jack? To czym będziemy tutaj dyskutować?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz