czwartek, 10 lipca 2014

Od Mary

Wyprostowałam się dumnie spoglądając gdzieś przed siebie na bezkresną równinę.Stałam na skraju lasu walcząc ze sobą.Już od ładnych paru lat nie wystawiałam nosa z tego gąszczu więc nie zaszkodzi chyba trochę odświeżyć umysł.Postawiłam kilka pierwszych niepewnych kroków,a dalej było już z górki-szłam przed siebie nie oglądając się w tył.
Gdzieś na wschodzie jaśniała świetlista kula oznajmiająca,że nastał dzień.
Zamrugałam nieprzytomnie powiekami odpychając od siebie myśl o postoju.Korciło mnie by już się położyć.Moje nogi nie przywykły do przebywania wielu kilometrów na raz.No bo w końcu gdzie?Kilometr w te ,kilometr  wte-od domu do bananowców.Spojrzałam na niebo,słońce prażyło niemiłosiernie.Było około południa.
Westchnęłam z ulgą na widok drzew.Usłyszałam donośny odgłos,niczym ryk potwornej bestii.Rozejrzałam się czujnie w poszukiwaniu źródła dźwięku.Strzeliłam się w czoło uświadamiając sobie,że to mój własny żołądek domaga się pożywienia.
 Pociągnęłam nosem licząc ,że wyczuję coś obiecującego.Udało się.Przybrałam postać tygrysa i ruszyłam w stronę z której dobiegał zapach.
 Było czuć wyraźnie,że jakieś spore zwierze krwawi,ale czułam też coś innego.
Może konkurencja...?
Na miejscu dostrzegłam ...jednorożca?

Rozalia?Sanktum?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz